Szukaj na blogu

Z biegiem Odry.

Dzisiaj przyszedł czas na jednodniową wycieczkę, w zasadzie lekką ok. 2 godzinną jazdę rozruchową, ale w miejsce niezwykłe i przez miejsca niezwykłe. Niby tak blisko, ale dla niektórych tak daleko.


Dystans: 42,8 km


Mam na myśli tereny zalewowe w rejonie Trestna, Blizanowic, Mokrego Dworu, z których można dostać się na trasy rowerowe ciągnące się brzegiem Odry zarówno w kierunku centrum Wrocławia jak i w stronę Oławy.
Ja wybrałem się właśnie w tę drugą stronę, a konkretnie do jazu w Ratowicach, mojego ulubionego miejsca, w czasie krótkich kilkugodzinnych przejazdów rowerowych, zarówno w stronę Jelcza – Laskowic jak i w drodze powrotnej.
Zacznę jednak od wspomnianych terenów zalewowych położonych w widłach rzek Oławy i Odry. Jeżdżąc na wały za Mokrym Dworem czy to na długie spacery z psem czy też rowerem, na pierwszy rzut oka widać, iż są one stworzone dla rowerzystów. Wprawdzie najbardziej lubię być na nich skoro świt, kiedy poranne mgły ścielą się niczym morze, a ptaki dają swój niczym niezagłuszony koncert, jednak  w godzinach popołudniowych tereny te stają się prawdziwą mekką rowerzystów. Jest to możliwe dzięki dość gęstej sieci dróg szutrowych prowadzących zarówno wzdłuż jak i po wałach, które w zasadzie nie pozwalają się zgubić, a dają wiele frajdy rowerzystom zarówno tym wymagającym jak i amatorom niedzielnych wypadów rodzinnych.





Na wałach między Mokrym Dworem, a Trestnem.


Mankamentem może się okazać brak jakiejkolwiek infrastruktury gastronomicznej w tym rejonie co wymusza na odwiedzających zaopatrzenie się wcześniej w płyny.
Jak wspomniałem na początku z miejsca tego można dość szybko dotrzeć do ścieżek rowerowych ciągnących się wzdłuż Odry.
Jadąc od mostu przez Odrę łączącego Blizanowice i Łany możemy skierować się w stronę Ratowic, aby ponownie przekroczyć Odrę i wyjechać w rejonie wsi Kotowice.


Po drugiej stronie odry. Wał ze ścieżką rowerową w Kamieńcu Wrocławskim.


Trasę do Ratowic można pokonać dwojako jadąc drogą asfaltową przez Kamieniec Wrocławski, Gajków, Jeszkowice i Czernicę lub tak jak ja to zrobiłem początkowo ścieżką rowerową od wspomnianego mostu na Odrze, przeprawiając się jeszcze dwukrotnie przez jeden z kanałów Odry na wysokości Kamieńca Wrocławskiego i Gajkowa.
Trasa ta może jest trochę niewygodna, gdyż równa ścieżka rowerowa ustępuje w pewnym momencie miejsca wąskiej ścieżynie, ale nie ma za to na niej pędzących samochodów.

Ścieżyna na wale między Kamieńcem Wrocławskim, a Gajkowem.

Most w Gajkowie.

Zbliżamy się do Gajkowa. Jeszcze przed przeprawą przez most.



Węzeł wodny Janowice.


Niestety wszystko co dobre w pewnym momencie się kończy i z tych ścieżek trzeba wjechać w Jeszkowicach na główną drogę prowadzącą do Ratowic.
Same Ratowice są bardzo ciekawą wsią, z bogatym rysem historycznym. Zachęcam do jego przeczytania pod poniższym linkiem
Na szczególną uwagę zwraca fakt bardzo długiego utrzymywania się we wsi żywiołu polskiego jeszcze w XIX wieku. Świadczy o tym to, iż ostatnia msza w miejscowym kościele odprawiona w języku polskim (nie licząc okresu po roku 1945) miała miejsce w roku 1881.
Najciekawszym miejscem w Ratowicach moim subiektywnym zdaniem jest jednak węzeł wodny ze śluzą wybudowaną w latach 1910 – 1911.








Na węźle wodnym Janowice.


Przejazd przez niego jest atrakcyjny sam w sobie. Przejeżdżamy przez jeden most i dwie śluzy wśród łąk, a wczesną wiosną dodatkowo w otoczeniu przepięknie kwitnących drzew owocowych.
Powrót do Wrocławia może być również wielowariantowy. Ja generalnie preferuję przejazd przez Kotowice, a następnie wałami do Siechnic i dalej do wspomnianych Blizanowic i Mokrego Dworu.
Przed samymi Kotowicami, jadą od Ratowic możemy skręcić na wieże widokową, która pozwala podziwiać panoramę Wrocławia i okolic.
Mam nadzieję, że po tej krótkiej prezentacji grupa miłośników terenów nadodrzańskich zwiększy się chociażby o jedną osobę i spotkamy się gdzieś na trasie w okolicach Mokrego Dworu czy Ratowic.




Nasza trasa:





Dzień 3. Powrót do Wrocławia.

Po dobrze przespanej nocy trochę już podmęczeni zaczęliśmy się szykować do ostatniego etapu eskapady. Poranek nastał bardzo słoneczny, chociaż w cieniu było trochę chłodno.
Wyruszyliśmy więc w kierunku naszego ostatniego poważnego podjazdu – na tzw. Kapelę. Chociaż był to na całej trasie najdłuższy podjazd okazał się jednak najmniej wyczerpujący. Droga wiła się serpentynami niczym na Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej i po kilku „agrafkach” wjechaliśmy równym tempem na przełęcz, z której po krótkim odpoczynku kilkukilometrowym zjazdem dotarliśmy do miejscowości Stara Kraśnica.

 Nabieramy sił przed podjazdem na Kapelę.





 Na podjeździe pod Kapelę.



W tym miejscu niestety skończyła się dobra droga, która ze zmiennym szczęściem do samego Wrocławia była już tylko zła lub bardzo zła.
Pechowo mógł się zakończyć przejazd przez wieś Muchów, gdzie mały pies próbował nas pogryźć, ale udało nam się wyperswadować mu złe zamiary.


 Właśnie minęliśmy nieprzyjazny Muchów.



Niestety oprócz agresywnego psa zaczęliśmy również opadać z sił. Droga niby biegła po płaskim terenie, ale jak się dobrze przyjrzeć wznosiła się prawie cały czas, aż w okolice góry Garbiec.

 Zaczynamy ostatni duży zjazd. Tym razem do Jawora.



Pogoda nadal była świetna, chociaż goniła nas  z oddali burza, krajobrazy z żółtymi polami rzepaku prawie na całej trasie urzekały intensywną żółcią, a my powoli zbliżaliśmy się do Jawora, do którego dotarliśmy w samo południe, gdzie postanowiliśmy zrobić dłuższy popas na miejscowym rynku.
Czas ten umililiśmy sobie dokarmianiem miejscowych gołębi a następnie wspaniałą kawą podaną w ratuszowej restauracji.




 Na Jaworskim rynku



W miejscu tym powinienem powiedzieć coś o historii Jawora, nawiązać do okresu panowania Piastów w tym mieście, wspomnieć o jego zabytkach, w tym o wspaniałym kościele pokoju położonym niedaleko jaworskiego rynku, ale nie chcę przynudzać więc odsyłam do opracowań naukowych związanych z tymi kwestiami, których jest naprawdę sporo.
Z bieżących wydarzeń odbywających się cyklicznie w Jaworze należy wspomnieć o corocznym święcie chleba, które odbywa się w miesiącu sierpniu i gromadzi wielu amatorów pieczywa.
My jednak po godzinie błogiego lenistwa postanowiliśmy ruszyć dalej. Pozostawiliśmy za sobą wszystkie większe i mniejsze podjazdy i praktycznie po płaskiej trasie zmierzaliśmy powoli w kierunku Wrocławia, w którym pojawiliśmy się, jadąc równym, dobrym tempem ok. godziny 17:00 kończąc tym samym trzydniową eskapadę.



 Ach te rzepakowe pola.



 Krótki odpoczynek w cieniu. Jeszcze kilka wiosek i będziemy we Wrocławiu.



Podsumowując wyjazd, który w założeniu miał być treningiem przed wyprawą do Chorwacji należy stwierdzić, iż na pewno jesteśmy już dobrze przygotowani kondycyjnie do wyprawy, ale nie należy popadać w euforię i dalej trenować. Ponadto cała trasa była tak zaplanowana abyśmy się sprawdzili zarówno na etapie górskim, lekko pofałdowanym jak i płaskim. Na podłożu asfaltowym przez szuter, po kamienie i skałę. Test ten wypadł również pozytywnie.
Przejechaliśmy łącznie ok. 312 km bez żadnej awarii ani uszczerbku na zdrowiu.
Oby tak było zawsze.


Nasza trasa




Dzień 2. Od Gór Łużyckich po Karkonosze.

Nastał kolejny dzień naszej wyprawy. Mięśnie jakieś cięższe, schodzenie po schodach jakby bardziej wyczerpujące, ale humory na szczęście dobre.
Po solidnym śniadaniu czas był ruszać w drogę.

Startujemy spod Luža.


Z powrotem w Niemczech. Na granicy w Waltersdorfie.


Na szczęście na początek czekał nas prawie 5-cio kilometrowy zjazd do Kurortu Jonsdorf,




W Kurort Jonsdorf.


w którym znaleźliśmy się błyskawicznie i tak samo błyskawicznie po dość ostrym, ale krótkim podjeździe i kolejnym zjeździe dotarliśmy do Kurortu Oybin - miejscowości magicznej. Z jednej strony przepiękne krajobrazy obfitujące w skalne turnie Scharfenstein, Luisenhohe czy Topfer, z drugiej domki poukładane jak w pudełeczku. Całość zwieńcza dzieło przepięknego dworca kolejowego z kursującą zabytkową kolejką niczym z Hogwartu.

W drodze do Kurort Oybin.


Cukierkowa zabudowa Kurort Oybin.

Pociąg do Hogwartu odjeżdża z peronu 9 ¾ . proszę wsiadać.

Dworzec kolejowy w Kurort Oybin.

Cała ekipa.


Oczywiście zatrzymaliśmy się na małą sesję zdjęciową i ruszyliśmy dalej w kierunku granicy czeskiej, a następnie polskiej.
Szczęśliwie znaleźliśmy się w miejscu gdzie można zwiedzić trzy kraje w zaledwie kilkadziesiąt minut.
Cała nasza droga z Kururtu Oybin przez Olbersdorf, Hartau, Hradek nad Nisou i Kopaczów zajęła nam dosłownie 45 minut.
Niestety po przejechaniu na polską stronę pierwsze co rzuca się w oczy to fatalny stan dróg w porównaniu do tych lokalnych w Czechach czy Niemczech. Naprawdę jestem daleki od narzekania na naszą rzeczywistość, ale w XXI wieku nie przystoi brak dbałości o drogi przez naszych lokalnych włodarzy.
Czym prędzej przejechaliśmy więc z powrotem na czeską stronę i udaliśmy się w kierunku Frydlantu z przepięknym zamkiem, którego niestety nie udało nam się zwiedzić, gdyż kilometrów do przejechania było jeszcze sporo, a i ciągle zmieniająca się pogoda nie nastrajała zbyt optymistycznie do spędzenia dłuższego czasu w tym powiatowym mieście.

Właśnie wyjeżdżamy z Frydlantu.


Ostatnim miasteczkiem po czeskiej stronie jakie udało nam się zaliczyć było Nove Mesto pod Smrkem, a za nim ostatni większy podjazd tego dnia.
Reszta trasy przebiegła nam dość gładko pagórkowatym terenem Pogórza Izerskiego, które jest szczególnie bliskie memu sercu, gdyż będąc szefem AKT na Akademii Ekonomicznej w Jeleniej Górze zawiadywałem chatką studencką „Hucianka” położoną w przepięknym Antoniowie.
Pogórze Izerskie w obecnej chwili przeżywa swój renesans. Na każdym kroku widać świeżo wyremontowane dawne chałupy sudeckie, które w chwili obecnej są swego rodzaju wisienkami na torcie wielu mijanych miejscowości, takich jak Rębiszów, Stara Kamienica czy wspomniany wcześniej Antoniów z niezapomnianą „Hucianką”

Hucianka w latach 80-tych …

i  dzisiaj.


Na koniec etapu czekała nas wspaniała niespodzianka - fantastyczny zjazd do Jeleniej Góry, w której zameldowaliśmy się ok. godz. 17:00 po 8 godzinach jazdy.

Premią za etap były niesamowite grillowane skrzydełka oraz babka ziemniaczana, które przygotował nasz gospodarz.



Nasza trasa