Szukaj na blogu

Chorwacja: Pasohlávky – Wiedeń




                                                                   Dystans: 112,8 km



Po kolejnej zimnej nocy nastał zimny poranek. Wprawdzie słońce zaczęło operować ok. godz. 6:00, ale wiał bardzo zimny, przenikliwy wiatr.
Szybko uwinęliśmy się ze śniadaniem i zwinęliśmy namioty. W efekcie po godzinie 8:00 byliśmy już na trasie.

Kemping w Pasohlavkach o poranku.

Fit śniadanie.


Jechało nam się dość dobrze przez mijane po drodze wioski, które w zasadzie jeszcze spały. Tylko gdzieniegdzie w większych z nich, ktoś szedł na zakupy, ktoś zaczynał obrządek w zagrodzie, ktoś pił pierwszą kawę na stacji benzynowej.
W ogóle podczas całej dotychczasowej drogi mieliśmy wrażenie, że ludzie na wsiach albo są wszyscy w pracy, albo pochowani w zagrodach, bo praktycznie nikogo nie było widać, za wyjątkiem pojedynczych przypadków opisanych wyżej.

Hrušovany nad Jevišovkou. Kościół św. Szczepana.

Figura maryjna w Hrušovanach nad Jevišovkou.


Nasza jazda była na tyle dobra, że pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy w ostatniej miejscowości przed austriacką granicą, tj. w Herlinie, gdzie mieliśmy okazję spróbować „Kofoli” z marihuaną (notabene żadne halo). Pogranicze czesko – austriackie jest chyba  w ogóle przyjazne niekonwencjonalnym, rzekłbym leczniczym uprawom, gdyż kilka kilometrów dalej, już po przejechaniu granicy austriackiej natknęliśmy się na małe pole marihuany.

Ostatnia miejscowość po czeskiej stronie. Hevlin.

Kofola z kopem.


Wywczasy czas było jednak kończyć, ruszyliśmy więc na podbój Austrii. 

Na granicy czesko- austriackiej.

Przejeżdżamy przez miasteczko Laa an der Thaya.

Gdzieś za Laa an der Thaya.

Gdzieś za Laa an der Thaya.


Piękne słońce, słaby wiatr i w efekcie kilometry uciekają całkiem sprawnie, a podjazdy z największym w tym dniu w okolicy wsi Phyra okazały się całkiem znośne, tym bardziej, że od tego momentu zaczęły się zjazdy praktycznie do samego Wiednia.

Na zjeździe do wioski Pyhra.

Zbliżamy się do miejscowości Klement.

Ciekawa aranżacja. Klement.

Ciekawa aranżacja. Klement.

Chwila odpoczynku w Bisambergu. Do Wiednia już naprawdę nie daleko.


Po minięciu Bisamberga, w którym zrobiliśmy zakupy na obiadokolację i Langenzersdorf wjechaliśmy na most na Dunaju, z którego roztaczał się widok na Wiedeń, z dominującą zabudową wieżowców – prawdopodobnie wiedeńskiego City.

Nad pięknym, modrym Dunajem. Jesteśmy na przedmieściach Wiednia.


My tymczasem ruszyliśmy ścieżką rowerową biegnącą przez bardzo długą wyspę na Dunaju i po kilku kilometrach wjechaliśmy na jeden z mostów w centrum miasta, o dziwo całkowicie wyłączonym z ruchu samochodowego.
Przejazd na camping w Wiedniu pod względem nawigacyjnym okazał się nie lada wyzwaniem. Na szczęście pomocna w tym względzie jest bardzo bogata sieć ścieżek rowerowych, z których skrzętnie korzystaliśmy.
W miejscu tym należy wspomnieć o ciekawych budynkach mijanych przez nas (jutro już ich nie będziemy widzieć), a mianowicie realizację dawnej spalarni śmieci „Spittelau” autorstwa Friedensreich Hundertwasser – austriackiego malarza, grafika, rzeźbiarza, performera, aktywisty ochrony środowiska, znanego przede wszystkim z realizacji budowlanych, będącego też wyraźnie pod wpływem architektury Antoniego Gaudíego.

Wiedeń. Na drugim planie spalarnia śmieci „Spittelau”.


My tymczasem dojechaliśmy do wiedeńskiej starówki, po której nie jechało się już tak dobrze, przede wszystkich przez dominujące „strefy piesze” z ogromna ilością turystów. Nawet poza tymi obszarami ruch pieszy jest bardzo duży, co nie ułatwia zadania przedarcia się czterema rowerami objuczonymi sakwami. Poradziliśmy sobie jednak i z tym częściowo prowadząc rowery i wyjeżdżając w efekcie końcowym na ulicę prowadzącą do naszego campingu, gdzie zakończyliśmy nasz rowerowy dzień. Jutro zwiedzanie Wiednia.




Nasza trasa:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz