Szukaj na blogu

Chorwacja: Keszthely – Renkovci



                                                                   Dystans: 103,18 km


Po nocy spędzonej nad Balatonem, zjedzeniu pysznego śniadanka składającego się z kaszy jaglanej z owocami i herbaty ruszyliśmy na podbój Słowenii.

Ostatnie pakowanie na campingu Castrum przed startem.

Vajda János gimnázium w Keszthely.

Na rynku w Keszthely.


Ku naszemu zaskoczeniu mieliśmy ze względu na sposób organizacji ruchu samochodowego dość spory problem z wyjechaniem z Keszthely. W końcu się jednak udało, a jak już wpadliśmy w rytm to zatrzymaliśmy się dopiero na kawie na stacji benzynowej Lukoil-a w Pacsa. Klienci chyba rzadko do niej zaglądają, bo Pani nas obsługująca tak się przejęła naszą wizytą, że uwijała się jak w ukropie. Było nam bardzo miło.

Typowy, kukurydziany, węgierski krajobraz. Gdzieś przed Pacsa.


Po drodze uniknęliśmy mandatu, gdyż na jednym ze zjazdów, na którym było ograniczenie prędkości do 30 km/h my mknęliśmy 60 km/h, a na dole stał patrol policji z radarem. Chyba się nie spodziewali, że możemy przekroczyć dozwoloną prędkość i na szczęście nie zwrócili na nas uwagi.
Po kawie ruszamy dalej. Trochę zmodyfikowaliśmy trasę i ruszyliśmy w stronę miasteczka Buk, a następnie zjechaliśmy z głównej drogi w boczną, mniej uczęszczaną trasę w kierunku Lenti, ostatniego większego miasta przed granicą słoweńską.
W okolicy Söjtör przeżyliśmy duże zaskoczenie ze względu na pojawienie się szybów wydobywczych ropy naftowej. Przyznam szczerze, że nie słyszałem wcześniej o wydobyciu ropy w północnych Węgrzech. Okazuje się jednak, iż rodzime wydobycie ropy naftowej pokrywa 20% zapotrzebowania Węgier na ten surowiec.

Szyby wydobywcze ropy naftowej w okolicy Söjtör.

Szyby wydobywcze ropy naftowej w okolicy Söjtör.

W rodze do Lenti.

W rodze do Lenti.

W rodze do Lenti.


Tymczasem trzeba było ruszać w kierunku Lenti, w którym planowaliśmy zjeść w końcu langosza. Niestety ponownie się nie udało, więc wciągnęliśmy coś w stylu schabowego skrzyżowanego z de voleiem. Ważne, że było dużo i smacznie.
W trakcie obiadu nawiedził nas przygodnie spotkany „sakwiarz” Australijczyk, który jak się później okazało jechał rowerem z Indii już od siedmiu miesięcy i po przejechaniu Słowenii miał zamiar uderzać na północ Europy z zakończeniem wyprawy w Paryżu.
Po obiedzie nie pozostało nic innego jak ruszyć w kierunku granicy słoweńskiej, którą osiągnęliśmy po kilkudziesięciu minutach. Od razu było widać, że wjechaliśmy do innego kraju. Domy jakieś bardziej zadbane, trawniki równiej przycięta, brak śmieci na chodnikach, coś na austriacki styl.

Na granicy węgiersko – słoweńskiej.

Na granicy węgiersko – słoweńskiej.

Na granicy węgiersko – słoweńskiej.


W miejscowości Renkovci postanowiliśmy znaleźć nocleg na tzw. „gospodarza”. Problem był w tym, że w większości posesji nikogo nie było. Napotkani właściciele jednego z domów odmówili nam gościny w swoim ogrodzie. Dopiero jadąca rowerem kobieta po kilku minutach rozmowy wskazała nam na wiejski park przy remizie strażackiej, w którym mogliśmy się rozbić.

Przed rozbiciem namiotów w Renkovci.

Trening strażaków z pobliskiej remizy przed zawodami.


Dodatkowo zimne piwo w położonej po sąsiedzku restauracji i kolacja w postaci suchego prowiantu dopełniły pełni szczęścia dzisiejszego dnia. Okazało się jednak, że nie był to koniec atrakcji, gdyż około godziny 22:00 dopadła nas dość potężna burza, która na szczęście skończyła się po godzinie.




Nasza trasa:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz