Szukaj na blogu

Chorwacja: Slovenska Bistrica – Blagovica




                                                                   Dystans: 82,05 km


Dzień przywitał nas ciężką mgłą, więc mieliśmy obawę czy jednak dzisiaj znów nie będzie padać. Jednakże już w trakcie śniadania, na które dostaliśmy omleta i pyszną kawę mgła zaczęła się rozchodzić i po kilku minutach ukazało się pochmurne, a następnie czyściutkie niebo. Spakowaliśmy się więc czym prędzej i ruszyliśmy.

 Startujemy z Slovenskej Bistricy.

Na trasie, gdzieś między Slovenską Bistricą, a Celje.

Na trasie, gdzieś między Slovenską Bistricą, a Celje.


Na początek były dwa 18% podjazdy, ale jakoś poszły, po czym rozpoczęliśmy dość długi zjazd do miejscowości Celje.

Na trasie, gdzieś między Slovenską Bistricą, a Celje.

Na trasie, gdzieś między Slovenską Bistricą, a Celje.


Celje okazało się dość dużym miastem, chyba powiatowym z dość miłą starówką, choć nie tak urokliwą jak ta w Sopronie czy Ptuju, za to obfitującą w pyszną kawę. W ogóle w Słowenii kawy są bardzo dobre, chociaż jakieś inne, jakby trochę mocniejsze.

Deptak spacerowy na starówce w Celje.

Deptak spacerowy na starówce w Celje.


Po kawie zaczęliśmy pieszy obchód starówki z rowerami, czym wzbudziliśmy żywe zainteresowanie  głównie bardzo sympatycznego Kanadyjczyka, Barrego Bartletta, który jak się okazało wybrał się na 3 – miesięczną wyprawę rowerową z żoną podróżując na bardzo profesjonalnym tandemie. Jak się okazało przez trzy tygodnie był w Polsce, a największe wrażenie wywarł na nim Wrocław (relacja z jego wyprawy pod adresem: http://biclelife.topicwise.com/doc/19706 - jesteśmy w niej obecni).
Barry! Pozdrawiamy Cię z tego miejsca.

Chwila rozmowy z Barrym Bartlettem, rowerzystą z Kanady.


Wymieniwszy adresy i wizytówki zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcia, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej na starówkę i powoli kierowaliśmy się do wyjazdu z miasta.

Kościół św. Daniela i figura maryjna w Celje.

Deptak spacerowy na starówce w Celje.

Wspólna fotka z metalowym rowerzystą. Fajny gość, ale trochę małomówny.


Po przejechaniu kolejnych 20 km zaczęliśmy nasz najdłuższy podjazd tego dnia do wsi Trojane. Nie obyło się jednak bez nagrody, którą za poty wylane w trakcie podjazdu był siedmio kilometrowy zjazd do Blagovicy.

Przemierzając Słowenię prawie cały czas (4 dni) jechaliśmy wzdłuż autostrady.

Ile jeszcze tego podjazdu?

Na reszcie koniec. Wjechaliśmy na Trojane.


W Blagovicy zaplanowaliśmy sobie nocleg przy stacji benzynowej, ale jej pracownik kategorycznie zaprotestował na naszą propozycję rozbicia namiotu w bezpośrednim pobliżu stacji. Mieliśmy nadzieję zanocować na „Turka”, ale trzeba było szukać czegoś innego.
Szukając miejsca do noclegu dotarliśmy w efekcie końcowym do miejscowego kościoła. Zadzwoniliśmy na plebanię i ku naszej radości ksiądz bezproblemowo zgodził się na nocleg. Pozostało jeszcze sporządzenie obiadu, kąpiel w rzece i dzień można by było uznać za zaliczony.

Zjechaliśmy na nocleg do Blagovicy – pod miejscowy kościół.

Obiadek na przyparafialnej „stołówce”.


Niestety nie było tak łatwo jak by się wydawało. Rozbici byliśmy pod kościołem, gdyż ksiądz stwierdził, że na łące pod cmentarzem będzie nam za jasno od wiejskich latarni. Może i faktycznie latarnie nie świeciły, za to dzwony kościelne biły co 15 minut, którym wtórował również w tym interwale czasowym miejscowy osioł.

Towarzysz noclegu.

Uśmiech proszę!

Robi się zimno. Czas się schować do namiotu.


Pozostało nam mieć nadzieję, że dzwony nie będą biły całą noc i faktycznie o 21:45 zakończyło się granie. Mogliśmy w końcu zasnąć, chociaż niektórym nawet dzwony kościelne nie przeszkadzały.


Nasza trasa:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz